Od 4 lipca nasza rodzina to 2 + 1. Stało się.
Dzisiaj przedstawię nasze pierwsze spotkanie.
A więc 2 czerwca mieliśmy pierwsze spotkanie z Bąbelkiem. Tego dnia dostałam migrenę i myślałam, że nie dojadę.
Z nami pojechała również "nasza opiekunka" z ośrodka adopcyjnego.
Podczas tego spotkania razem z nami była również Siostra Dyrektorka - bardzo uprzejma i pomocna.
Jeszcze raz przedstawiono nam sytuację rodzinną i chorobową Bąbelka.
Na szczęście nic nas nie zaskoczyło.
Jak już wszystko zostało omówione, to Siostra wyszła z inicjatywą - "To co? Przynoszę go."
I pojawił się u mnie lekki stres. Najgorsze było to czekanie, kiedy siostra wejdzie z nim do pokoju ... i weszła.
Akurat Bąbelek wstał z popołudniowej drzemki i był lekko oszołomiony i wystraszony.
On był wystraszony, a my chyba jeszcze bardziej.
Na początku nie rwałam się aby wziąć go od siostry, bo ja w życiu nigdy dziecka nie miałam na rękach, a czułam się jakbym miała dwie lewe ręce.
To mąż pierwszy go wziął. Tak się wzruszył, że prawie się popłakał.
A co ja czułam? NIC, dosłownie NIC. Radość, smutek, a może strach? NIC
Następnie zaczęliśmy się z nim bawić, ale niestety nie byliśmy tak atrakcyjni jak Siostra, do której rwał się cały czas.
Siostra o tyle była doświadczona, że mimochodem "uciekła" z pokoju. I maluszek został z nami i z panią opiekunką, o której po jakimś czasie zapomniałam.
Oczywiście okazała się pomocna i "instruowała" nas w "obsługiwaniu" Bąbelka. Jak powinniśmy się do niego zwracać, jak zachęcać do zabawy a do czego na przykład nie zmuszać.
Od tego czasu uczymy się cały czas "co tak, a czego nie".
Na spotkaniu mineło nam ok. 4 godzin. A później do domu.
Całą drogę powrotną siedziałam i milczałam, analizowałam, myślałam, przeżywałam.
Od tego czasu myślałam o nim non stop. Najgorsze, że nie mogłam się skupić w pracy. Z tęsknotą wyczekiwałam kolejnego spotkania, które było DOPIERO za tydzień.
Czy można powiedzieć, że się zakochałam ... mogę to przyrównać do zauroczenia.
Pozdrawiam
mama
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz