czwartek, 7 sierpnia 2014

#5 procedury

Po pierwszym spotkaniu od razu złożyliśmy wniosek do sądu. Zanim wpłyną minął niecały tydzień to był poniedziałek, panie z Sądu powiedziały, że jak w miarę szybko przyjdzie do nas Pani Kurator, to będziemy mogli się starać o pieczę.
Wizyta Pani Kurator odbyła się w piątek (więc, ekspresowo). Pani była bardzo przyjemna i uprzejma, wypytała nas o stan majątkowy i warunki bytowe. "Spisała nas" z dowodów osobistych i zadała kilka pytań. Następnie zrobiła "oględziny" naszego gniazdka i ... to wszystko. Powiedziała, że zdaje sobie sprawę z tego, iż dla takiego maleństwa każdy dzień się liczy, dlatego obiecała nam, że przez łikend sporządzi raport i w poniedziałek z samego rana przefaksuje do Sądu.
Jak powiedziała też tak zrobiła.
Złota Kobieta.

Później Panie z Sądu już nie miały spokoju, ponieważ mój Kochany Mąż dzwonił do nich codziennie, czy już została wyrażona zgoda przez Panią Sędzinę o nadanie pieczy do dnia rozprawy.

Pamiętam to był czwartek, i oczywiście Pan M. zadzwonił do Sądu ... i NIC, jeszcze nie ma decyzji. Trudno.
Ale po godzinie 15:30 zadzwoniła do nas Siostra i mówi, że TAK, jest decyzja i jutro mamy przyjechać po Małego.
SZOK, nerwy, jak to tak szybko?
Z samego rana w piątek, zawitaliśmy w Smyku i zrobiliśmy brakujące zakupy, a i jeszcze do Ikei musieliśmy pojechać, po barierkę na schody.


Pozdrawiam

mama

wtorek, 5 sierpnia 2014

#4 spotkań ciąg dalszy

Do naszego Bąbelka mieliśmy ponad 120 km w jedną stronę, 
dlatego postanowiliśmy jeździć do niego na cały łikend.
Pierwszą noc przespaliśmy w pensjonacie, resztę wyjazdów już u Sióstr w DD.

Jak wyglądał rytm naszych spotkań z Bąbelkiem?
9:00 do 11:00 - w pierwszym okresie zabawy w pokoju, w kolejnych spacery na Rynek,
po 11:00 oddawaliśmy go Siostrom aby go nakarmiły i położyły na popołudniową drzemkę, ok 3 godzin mieliśmy czas dla siebie, zazwyczaj również chodziliśmy na popołudniową drzemkę, nie spodziewałam się, że dziecko tak absorbuje.
po 14:00 braliśmy go ponownie na spacer i zabawy w pokoiku aż do 18:00.
I tak minęło nam 6 spotkań z naszym synkiem.

Pamiętam pierwszy spacer do parku. Jak zobaczył samochody to był niesamowicie zdziwiony i zaskoczony a po 3 minutach zasnął nam w wózku.
Pamiętam, że czułam się wtedy taka dumna, że prowadzę wózek a w nim mojego urwisa:) 
Poczułam się jak mama.

Poniżej pierwsze nasze zdjęcia. Zaskoczeniem dla niego była tekstura wersalki, uwielbiał ją "miziać" twarzą. A najlepszą zabawką okazała się zwykła foliówka, bo szeleści:)







Pozdrawiam

mama

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

#3 Nasz Bąbelek jest już z nami

Od 4 lipca nasza rodzina to 2 + 1. Stało się.

Dzisiaj przedstawię nasze pierwsze spotkanie.
A więc 2 czerwca mieliśmy pierwsze spotkanie z Bąbelkiem. Tego dnia dostałam migrenę i myślałam, że nie dojadę.
Z nami pojechała również "nasza opiekunka" z ośrodka adopcyjnego.

Podczas tego spotkania razem z nami była również Siostra Dyrektorka - bardzo uprzejma i pomocna.
Jeszcze raz przedstawiono nam sytuację rodzinną i chorobową Bąbelka.
Na szczęście nic nas nie zaskoczyło.
Jak już wszystko zostało omówione, to Siostra wyszła z inicjatywą - "To co? Przynoszę go." 
I pojawił się u mnie lekki stres. Najgorsze było to czekanie, kiedy siostra wejdzie z nim do pokoju ... i weszła.
Akurat Bąbelek wstał z popołudniowej drzemki i był lekko oszołomiony i wystraszony.
On był wystraszony, a my chyba jeszcze bardziej.
Na początku nie rwałam się aby wziąć go od siostry, bo ja w życiu nigdy dziecka nie miałam na rękach, a czułam się jakbym miała dwie lewe ręce. 
To mąż pierwszy go wziął. Tak się wzruszył, że prawie się popłakał.

A co ja czułam? NIC, dosłownie NIC. Radość, smutek, a może strach? NIC

Następnie zaczęliśmy się z nim bawić, ale niestety nie byliśmy tak atrakcyjni jak Siostra, do której rwał się  cały czas.
Siostra o tyle była doświadczona, że mimochodem "uciekła" z pokoju. I maluszek został z nami i z panią opiekunką, o której po jakimś czasie zapomniałam.
Oczywiście okazała się pomocna i "instruowała" nas w "obsługiwaniu" Bąbelka. Jak powinniśmy się do niego zwracać, jak zachęcać do zabawy a do czego na przykład nie zmuszać. 
Od tego czasu uczymy się cały czas "co tak, a czego nie".

Na spotkaniu mineło nam ok. 4 godzin. A później do domu.
Całą drogę powrotną siedziałam i milczałam, analizowałam, myślałam, przeżywałam.
Od tego czasu myślałam o nim non stop. Najgorsze, że nie mogłam się skupić w pracy.  Z tęsknotą wyczekiwałam kolejnego spotkania, które było DOPIERO za tydzień.

Czy można powiedzieć, że się zakochałam ... mogę to przyrównać do zauroczenia.


Pozdrawiam

mama