poniedziałek, 29 września 2014

# 7 Bycie Tatą … łatwiej zostać, niż być

A teraz wypowie się tata.

Od czego zacząć… najlepiej od początku, ktoś mógłby powiedzieć.

Historia zaczęła się od telefonu Pań z OA z pytaniem czy chcemy porozmawiać o dziecku. Dziwne pytanie, pewnie że chcemy i już za 2 dni byliśmy poznać „papierowo” naszego przyszłego. Po przemyśleniach, chcieliśmy podejść do tematu dokładnie, stwierdziliśmy (oraz po konsultacjach lekarskich u Cioci) że TAK, to jest ON, na Niego chyba czekaliśmy. Wtedy pierwsza kłoda, wizyta dopiero za dwa tygodnie, Siostra Dyrektorka ma urlop, no cóż, każdy ma prawo……. do chwileczki zapomnienia…. Dni mijały, raz wolniej, raz znowu szybciej i wreszcie jest, jedziemy. Jechała z nami Pani K. super babka. Ja zdenerwowany, Lepsza Połowa jeszcze bardziej (ale to o mnie ma być). Krótka rozmowa z Siostrą, na koniec której zapytała: „To co mam Go przynieść?”, „Tak, oczywiście” odrzekłem i nieoczekiwanie oczy mi się spociły. Pierwszy kontakt nastąpił szybko, byłem bardziej wystraszony od Niego, ale zaraz wziąłem go na ręce i bach na podłogę, a później z każdym weekendem było łatwiej.
Złożone papiery, codzienne wydzwanianie, kiedy sprawa? Kiedy dostaniemy Małego Misia na „przechowanie” do sprawy? Kiedy podpiszecie uprawomocnienie? Kiedy będzie akt urodzenia? Kiedy PESEL? Trwało to trochę…trochę długo, ale się skończyło. Co było w międzyczasie? Już wam mówię:
Po telefonie o 16:30 że możecie jutro brać Misia od domu nastąpiła szybka akcja: wyjazd po fotelik, na drugi dzień zwolnic się s z pracy, kupić co brakuje, okazało się że brakuje strasznie dużo rzeczy, ale po 6 godzinach jest w domu.
Drugi dzień, pierwsze zetknięcie się z trawą – kłuje J oraz po 4 godzinach zabawy z dzieckiem drugie 4 na ostrym dyżurze ze skręconym stawem skokowym i zakazem chodzenia, ta jasne, już zakaz (Lepsza Połowa załamana). Dwa dni później zostałem sam z Misiem i pierwsze przebieranie – pielucha tył na przód i kąpiel tak dla zasady. Po krótkim instruktarzu – Lepsza Połowa faktycznie jest lepsza (skąd Ona to wszystko wie?) zostałem Tatą na pół etatu.
Dwa miesiące trwało zanim nauczyłem się: przewijania grubszych spraw, karmienia, szykowania śniadań, podwieczorków (za obiady się nie biorę). Co umiem najlepiej, ktoś by się spytał wygłupiać się z Misiem, wariować, bawić, puszczać psychodeliczną bajkę muzyczną Kubuś Puchatek (ulubiona z mojego dzieciństwa) oraz tadadam… kąpać, jestem domowym Mistrzem w kąpaniu Misia. 

Na pożegnanie moje ulubione powiedzenie ze szkoły:
To by było na tyle, idziemy łapać motyle.

Pozdrawiam

tata

wtorek, 23 września 2014

#6 procedur ciąg dalszy - niekończąca się historia z nr PESEL

Tak to prawda dziecko w domu zajmuję każdą wolną chwilę, dlatego też tak długo mnie nie było.
Dodatkowo jeszcze wybraliśmy się na tygodniowy pobyt nad polskie morze, ale o tym kiedy indziej.

Na czym to ja skończyłam ostatnio? aaa już pamiętam
Przyszedł czas rozprawy sądowej, która odbyła się w przeciągu pół godziny i po bólu.
Ale dopiero teraz zaczęła się gehenna z papierkami.

Uprawomocnienie wyroku następuję w przeciągu 21 dni roboczych, po tym okresie jest wysyłana adnotacja do odpowiedniego USC w miejscowości gdzie się dziecko urodziło, natomiast USC wydaje akt urodzenia, który otrzymujemy do domu w formie 3 druczków. 
Następnie USC wysyła również adnotację do odpowiedniego USC zameldowania matki o nadanie nr PESEL. I tu robią się SCHODY!!!

W naszym przypadku wyrok był 16/07/2014 uprawomocnienie 18/08/2014. Natomiast mąż dzwoni do Sądu  w którym była rozprawa ok. 01/09/2014 czy wyślą adnotację dalej a Pani z Sądu na to: "ale oni nie mają tutaj zaznaczone, że jest uprawomocnienie" ... uwaga 2 tygodnie po uprawomocnieniu oni nie mają tego zaznaczonego, bo Pani się tłumaczy, że jest sezon urlopowy i nie jesteśmy sami z taka sprawą, bo oni takich spraw jak my to mają 100 dziennie. 
Śmiechu warte.

No i co powiesz Pani z Sądu? ... NIC  Czekamy dalej, ale Pan Mąż nie odpuszcza, dzwoni pod koniec tygodnia, tak łaskawie zaznaczyli i wysłali dalej.

Na w połowie września dostajemy do domu skrócone odpisy aktu urodzenia. 
Uff nareszcie, jest dobrze. 
JASNE, jak to mówią NADZIEJA MATKĄ GŁUPICH.

W między czasie jesteśmy na tygodniowym urlopie, wracamy, bierzemy akt urodzenia i jedziemy do odpowiedniego USC z NADZIEJĄ na otrzymanie nr PESEL naszego Brzdąca. 
I co? I nico. 

I teraz UWAGA!!!

Okazuje się, że jak nas proszono o podanie adresu na szkoleniach, poinformowano nas, że nie ważne który, bo ja jestem zameldowana gdzie indziej niż P. Mąż, natomiast P.Mąż ma jeszcze meldunek tymczasowy w naszym, aktualnym miejscu zamieszkania - tak wiem, masło maślane. Więc podaliśmy adres naszego aktualnego zamieszkania a nie meldunków.
 I to był błąd.

Więc informacja o wygenerowaniu nr PESEL trafiła do tymczasowego meldunku P.Męża. 
Pani w Urzędzie Miejskim, stwierdziwszy, że to tylko meldunek tymczasowy, odesłała adnotację. 
Adnotacja wraca do USC, gdzie Brzdąc się urodził, dalej Panie przesyłają (ponownie) do Urzędu Miasta mojego meldunku i ... czekamy.

No mówię Wam to jest MASAKRA.

Przypominam 16/07/2014 była rozprawa, dzisiaj jest 23/09/2014 a My nadal bez prawidłowego nr PESEL.

Ale jak to mawiają, CO NAS NIE ZABIJE, TO NAS WZMOCNI.

Więc nadal czekamy.

A jak to było w Waszym przypadku? Czy tylko My mamy tak pod górkę?


Pozdrawiam

mama

czwartek, 7 sierpnia 2014

#5 procedury

Po pierwszym spotkaniu od razu złożyliśmy wniosek do sądu. Zanim wpłyną minął niecały tydzień to był poniedziałek, panie z Sądu powiedziały, że jak w miarę szybko przyjdzie do nas Pani Kurator, to będziemy mogli się starać o pieczę.
Wizyta Pani Kurator odbyła się w piątek (więc, ekspresowo). Pani była bardzo przyjemna i uprzejma, wypytała nas o stan majątkowy i warunki bytowe. "Spisała nas" z dowodów osobistych i zadała kilka pytań. Następnie zrobiła "oględziny" naszego gniazdka i ... to wszystko. Powiedziała, że zdaje sobie sprawę z tego, iż dla takiego maleństwa każdy dzień się liczy, dlatego obiecała nam, że przez łikend sporządzi raport i w poniedziałek z samego rana przefaksuje do Sądu.
Jak powiedziała też tak zrobiła.
Złota Kobieta.

Później Panie z Sądu już nie miały spokoju, ponieważ mój Kochany Mąż dzwonił do nich codziennie, czy już została wyrażona zgoda przez Panią Sędzinę o nadanie pieczy do dnia rozprawy.

Pamiętam to był czwartek, i oczywiście Pan M. zadzwonił do Sądu ... i NIC, jeszcze nie ma decyzji. Trudno.
Ale po godzinie 15:30 zadzwoniła do nas Siostra i mówi, że TAK, jest decyzja i jutro mamy przyjechać po Małego.
SZOK, nerwy, jak to tak szybko?
Z samego rana w piątek, zawitaliśmy w Smyku i zrobiliśmy brakujące zakupy, a i jeszcze do Ikei musieliśmy pojechać, po barierkę na schody.


Pozdrawiam

mama

wtorek, 5 sierpnia 2014

#4 spotkań ciąg dalszy

Do naszego Bąbelka mieliśmy ponad 120 km w jedną stronę, 
dlatego postanowiliśmy jeździć do niego na cały łikend.
Pierwszą noc przespaliśmy w pensjonacie, resztę wyjazdów już u Sióstr w DD.

Jak wyglądał rytm naszych spotkań z Bąbelkiem?
9:00 do 11:00 - w pierwszym okresie zabawy w pokoju, w kolejnych spacery na Rynek,
po 11:00 oddawaliśmy go Siostrom aby go nakarmiły i położyły na popołudniową drzemkę, ok 3 godzin mieliśmy czas dla siebie, zazwyczaj również chodziliśmy na popołudniową drzemkę, nie spodziewałam się, że dziecko tak absorbuje.
po 14:00 braliśmy go ponownie na spacer i zabawy w pokoiku aż do 18:00.
I tak minęło nam 6 spotkań z naszym synkiem.

Pamiętam pierwszy spacer do parku. Jak zobaczył samochody to był niesamowicie zdziwiony i zaskoczony a po 3 minutach zasnął nam w wózku.
Pamiętam, że czułam się wtedy taka dumna, że prowadzę wózek a w nim mojego urwisa:) 
Poczułam się jak mama.

Poniżej pierwsze nasze zdjęcia. Zaskoczeniem dla niego była tekstura wersalki, uwielbiał ją "miziać" twarzą. A najlepszą zabawką okazała się zwykła foliówka, bo szeleści:)







Pozdrawiam

mama

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

#3 Nasz Bąbelek jest już z nami

Od 4 lipca nasza rodzina to 2 + 1. Stało się.

Dzisiaj przedstawię nasze pierwsze spotkanie.
A więc 2 czerwca mieliśmy pierwsze spotkanie z Bąbelkiem. Tego dnia dostałam migrenę i myślałam, że nie dojadę.
Z nami pojechała również "nasza opiekunka" z ośrodka adopcyjnego.

Podczas tego spotkania razem z nami była również Siostra Dyrektorka - bardzo uprzejma i pomocna.
Jeszcze raz przedstawiono nam sytuację rodzinną i chorobową Bąbelka.
Na szczęście nic nas nie zaskoczyło.
Jak już wszystko zostało omówione, to Siostra wyszła z inicjatywą - "To co? Przynoszę go." 
I pojawił się u mnie lekki stres. Najgorsze było to czekanie, kiedy siostra wejdzie z nim do pokoju ... i weszła.
Akurat Bąbelek wstał z popołudniowej drzemki i był lekko oszołomiony i wystraszony.
On był wystraszony, a my chyba jeszcze bardziej.
Na początku nie rwałam się aby wziąć go od siostry, bo ja w życiu nigdy dziecka nie miałam na rękach, a czułam się jakbym miała dwie lewe ręce. 
To mąż pierwszy go wziął. Tak się wzruszył, że prawie się popłakał.

A co ja czułam? NIC, dosłownie NIC. Radość, smutek, a może strach? NIC

Następnie zaczęliśmy się z nim bawić, ale niestety nie byliśmy tak atrakcyjni jak Siostra, do której rwał się  cały czas.
Siostra o tyle była doświadczona, że mimochodem "uciekła" z pokoju. I maluszek został z nami i z panią opiekunką, o której po jakimś czasie zapomniałam.
Oczywiście okazała się pomocna i "instruowała" nas w "obsługiwaniu" Bąbelka. Jak powinniśmy się do niego zwracać, jak zachęcać do zabawy a do czego na przykład nie zmuszać. 
Od tego czasu uczymy się cały czas "co tak, a czego nie".

Na spotkaniu mineło nam ok. 4 godzin. A później do domu.
Całą drogę powrotną siedziałam i milczałam, analizowałam, myślałam, przeżywałam.
Od tego czasu myślałam o nim non stop. Najgorsze, że nie mogłam się skupić w pracy.  Z tęsknotą wyczekiwałam kolejnego spotkania, które było DOPIERO za tydzień.

Czy można powiedzieć, że się zakochałam ... mogę to przyrównać do zauroczenia.


Pozdrawiam

mama

sobota, 24 maja 2014

#2 czekamy


 Już w poprzednią niedzielę zdecydowaliśmy się na odwiedziny.
Tylko teraz musimy czekać aż do czerwca.

W poniedziałek miałam mętlik w głowie.
Przez głowę przeszła mnie myśl, że nie dam rady. Ale na szczęście szybko odeszła.

Każdego dnia upewniam się w tym, że chcę tego dziecka i nie mogę się doczekać.
Już zakupiłam pierwsze ubranka - nie wytrzymałam.


Pozdrawia
przyszła mama



niedziela, 18 maja 2014

#1 Telefon i co dalej

W środę 14/05 mąż dostał telefon z ośrodka adopcyjnego, że mają dla nas dzidziusia. Ja wtedy byłam jeszcze w pracy, po telefonie od męża, nastój totalnie mi się zmienił, byłam cała w nerwach.

Przez telefon nie dostaliśmy konkretnych informacji, wszystkiego mieliśmy się dowiedzieć na spotkaniu, które wyznaczyliśmy na piątek 16/05.

Po spotkaniu, które trwało godzinę, przez jakiś czas byłam totalnie zamyślona i analizowałam wszystkie otrzymane informacje.
Chłopczyk, wcześniak, urodzony w 30 tygodniu ciąży. To była 4 ciąża tej kobiety, dodatkowo nie była kontrolowana i paliła papierosy.
Chłopczyk urodził się w stanie dobrym, z wagą ok. 1200g, lekarze ocenili go na 8-9 pkt w skali Apgar.
Przez jakiś czas był w inkubatorze. Dodatkowo rozpoznano retinopatię wcześniaczą II/III st.
W późniejszych badaniach wyszło, że maleństwo ma jeden otwór owalny w serduszku 2-4 mm, na szczęście był pod obserwacją u kardiologa i na razie wszystko jest okej, ale otwór nadal jest.

W maju 2014 kończy ROCZEK.

***

I co dalej ...?

Przyszedł weekend i siedzimy i myślimy i analizujemy, czy decyzja, którą podejmiemy będzie dobrą decyzją.
Czas na jej podjęcie mamy do środy. 
Jak się zdecydujemy, to maluszka możemy zobaczyć 02/06 dopiero.


Pozdrawia
przyszła mama